czwartek, 12 grudnia 2013

Prowincja pełna marzeń - Katarzyna Enerlich


Z twórczością Katarzyny Enerlich po raz pierwszy spotkałam się czytając Kiedyś przy Błękitnym Księżycu. Powieść zrobiła na mnie duże wrażenie i bez namysłu sięgnęłam po inną książkę tej autorki. Tym razem była to Prowincja pełna marzeń.

Przenosimy się na mazurską prowincję, gdzie poznajemy Ludmiłę, dziennikarkę pracującą w lokalnej gazecie. Do tej pory praca przynosiła jej satysfakcję, jednak od kiedy redaktorem naczelnym został Artur, nic już nie jest takie samo. Nowy szef doskonale wie, jak uprzykrzyć życie swoim pracownikom, a do tego jest nieuczciwy. To, co było dla Ludmiły pasją, powoli staje się przykrym obowiązkiem. Ale los już szykuje dla niej niespodziankę i stawia na jej drodze Martina - Niemca poszukującego rodzinnych korzeni. Ludmiła, mówiąca dosyć dobrze po niemiecku, chętnie opowiada historie miejsc, które ciekawią Martina i pokazuje mu uroki mazurskiego krajobrazu. Między bohaterami szybko nawiązuje się nić porozumienia, która z czasem przeradza się w coś głębszego. Dokąd jednak to uczucie zaprowadzi naszą bohaterkę? I jak dalej potoczy się jej życie prywatne i zawodowe? To już musicie doczytać sami.

Prowincja pełna marzeń to książka z gatunku tych lekkich, łatwych i przyjemnych. Napisana jest łatwym w odbiorze językiem i czyta się ją bardzo szybko. Autorka potrafi niezwykle malowniczo oddać uroki życia w małym miasteczku, a jej miłość do Mazur przebija z każdej strony powieści. Spodobało mi się wplecenie do fabuły pewnej przedwojennej historii, która wydarzyła się naprawdę. Bardzo lubię takie połączenie przeszłości z teraźniejszością i żałują, że ten wątek nie został jeszcze bardziej rozwinięty. 

Muszę też wspomnieć o tym, co w całej historii denerwowało mnie najbardziej, a mianowicie o ciągłym zachwycie autorki nad życiem na prowincji. Odniosłam wrażenie, że miejscami pisarka aż za bardzo starała się podkreślić urok życia w małym mieście i od tej małomiasteczkowej sielanki czasami robiło mi się niedobrze, ale może to dlatego, że osobiście uwielbiam wielkie miasta, ich gwar i anonimowość. Kolejną rzeczą, która mi się nie spodobała były  używane w nadmiarze zdrobnienia. Nadały całej historii niepotrzebnej cukierkowatości. Jeśli chodzi o fabułę to jest do bólu przewidywalna i bardzo naiwna. Główna bohaterka, Ludmiła, choć już mocno po trzydziestce, zachowywała się kompletnie niedojrzale. Poza tym jak dla mnie akcja biegła za szybko, zbyt wiele rzeczy działo się praktycznie na raz, przez co wydarzenia wydawały się mało realne.

Prowincja pełna marzeń to ciepła opowieść o tym, że nigdy nie wiemy, co nas za chwilę spotka, o miłości, nadziei i sile marzeń. Nie zabraknie tutaj codziennych problemów, trudnych decyzji i prawdziwych życiowych dylematów, ale wszystko będzie miało szczęśliwy finał. Jeśli mam być szczera, to nigdy nie podobały mi się tego typu historie. Bohaterki takie jak Ludmiła zawsze drażniły mnie niemiłosiernie, a opisy pełne zdrobnień i zachwytów nad sielską prowincją powinny mnie skutecznie odstraszyć, a jednak w przypadku książki Katarzyny Enerlich tak się nie stało. Mało tego, mam ochotę na kolejne części. Także albo zmienił mi się gust, albo się starzeję. Jedno z dwóch :)))

Moja ocena: 4,5/6

czwartek, 5 grudnia 2013

Dziecko lodu - Elizabeth McGregor


Elizabeth McGregor - angielska pisarka, autorka miedzy innymi kilku thrillerów psychologicznych. Pisze również pod pseudonimem Elizabeth Cooke lub Holly Fox. Jej najbardziej znaną powieścią jest Dziecko lodu.

Przenieśmy się na chwilę do roku 1845 kiedy to dwa olbrzymie okręty - Erebus i Terror z prawie stutrzydziestoosobową załogą pod dowództwem sir Johna Franklina wyruszyły w Arktykę poszukując legendarnego Przejścia Północno-Zachodniego. Była to najlepiej zaopatrzona ekspedycja polarna, jaka w tamtych czasach wyruszyła z Anglii, a mimo to zakończyła się tragicznie- Erebus i Terror po prostu zniknęły.

W późniejszych latach wielu badaczy podejmowało próby wyjaśnienia, co stało się ze statkami i załogą. Tajemnicze losy wyprawy Franklina zafascynowały także Douglasa Marshalla, jednego z bohaterów książki. Doug, profesor archeologii mający swój stały program w BBC2, któregoś dnia znika gdzieś w krainie lodu i śniegu, podczas jednej z akademickich wypraw badawczych. Sprawą interesuje się redaktorka jednaj z poczytnych gazet i zleca napisanie artykułu swojej przyjaciółce, a zarazem koleżance po fachu - Jo Harper. Dziennikarka początkowo nie jest zainteresowana tematem, ale wkrótce cała sprawa jak i sam Doug Marshall stają się jej niezwykle bliskie…

Dziecko lodu to książka, która od lat stała u mnie na półce, czekając na przeczytanie. Nie powiem żeby jakoś szczególnie mnie do niej ciągnęło, nie miałam też zbyt dużych oczekiwań, ale po przeczytaniu kilkunastu stron spotkało mnie bardzo miłe zaskoczenie. W powieści autorka splata ze sobą dwie historie - jedną, dziejącą się współcześnie i dotyczącą dziennikarki Jo Harper i Douga Marshalla oraz drugą, dotyczącą wyprawy Franklina. I chociaż do niedawna myślałam, że wyprawy morskie to ostatnia rzecz na świecie, jaka może mnie zainteresować, to właśnie wątek dotyczący przeszłości i tragicznych losów załogi Erebusa i Terrora, ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu, wciągnął mnie bez reszty. Trochę mniej interesujące natomiast okazały się fragmenty poświęcone współczesności, a wszystko przez krótkie streszczenie znajdujące się na okładce książki. Zdradza ono praktycznie wszystkie szczegóły i psuje przyjemność z czytania. Dlatego ja streściłam fabułę z trochę innej perspektywy i z własnego doświadczenia powiem, że jeśli planujecie przeczytać tę książkę radzę omijać jej recenzje :)

Dziecko lodu to historia o miłości i nadziei, o zmaganiu się z poczuciem winy i straty, a także o walce o życie i to nie tylko swoje. Znajdziecie tutaj historię i przygodę, ale też odrobinę romansu. Myślę, że taka mieszanka powinna Wam się spodobać, zwłaszcza w długie, zimowe wieczory.

Moja ocena: 4,5/6

czwartek, 21 listopada 2013

Kiedyś przy Błękitnym Księżycu - Katarzyna Enerlich


Katarzyna Enerlich - zadebiutowała w wieku 12 lat artykułem o swoim rodzinnym Mrągowie, opublikowanym na łamach Płomyka. Autorka między innymi książek z serii Prowincja, których akcja rozgrywa się na tle mazurskiej scenerii.

Jako dorośli ludzie zmagamy się z codziennymi problemami, podejmujemy trudne decyzje, stajemy w obliczu coraz to nowych wyzwań. W tym kontekście często postrzegamy okres dzieciństwa, jako czas beztroski i zabawy, a przecież tak naprawdę był to dla nas okres najintensywniejszego rozwoju. Uczyliśmy się chodzić, mówić, czytać i pisać. Poznawaliśmy świat i oswajaliśmy różne emocje. Wszystkie bodźce, które wtedy odbieraliśmy ukierunkowywały nasz dalszy rozwój. Nie zdajemy sobie nawet do końca sprawy z tego, że to, jak postrzegamy samych siebie, jak radzimy sobie z problemami i w jaki sposób nawiązujemy relacje z innymi ludźmi w dużej mierze zależy od tego, jak wyglądało nasze dzieciństwo. A co jeśli był to najgorszy okres w naszym życiu? Jeśli nie mogliśmy liczyć na miłość i wsparcie rodziców, musieliśmy wcześniej dorosnąć i zmierzyć się ze światem?

Takie właśnie trudne dzieciństwo miała główna bohaterka, Barbara Zejer. Poznajemy ją jako dorosłą, czterdziestotrzyletnią kobietę, czuwającą w szpitalu przy umierającym ojcu. W tym momencie zaczyna się cała historia. Razem z bohaterką wracamy wspomnieniami do czasów jej dzieciństwa. Gdy miała zaledwie 5 lat, jej matka po prostu spakowała się i wyjechała. Dziewczynka została z ojcem, który nie stronił od alkoholu i z czasem zaczął staczać się na samo dno. Barbara weszła w dorosłe życie z ogromnym bagażem bolesnych doświadczeń. Brakowało jej pewności siebie, poczucia bezpieczeństwa i akceptacji. Ciepła i miłości, których nigdy tak naprawdę nie zaznała, szukała w ramionach licznych kochanków. Potrzebowała wielu lat na to, żeby uświadomić sobie proste prawdy, według których trzeba żyć. Nauczyła się walczyć o własne marzenia i zrozumiała, że tak jak inni ma prawo do bycia szczęśliwą, chociaż jej dusza została tak bardzo zraniona.

Kiedyś przy Błękitnym Księżycu to niezwykle wzruszająca i refleksyjna historia kobiety dorastającej w rodzinie dotkniętej problemem alkoholowym. Podczas czytania można odnieść wrażenie, że bohaterka wracając do wspomnień z lat, kiedy była małą dziewczynką, obnaża przed czytelnikiem całą swoją zranioną duszę. To bolesne, odważne i niemal intymne wyznanie jest jednak w pewnym sensie terapią, próbą rozliczenia się z przeszłością i pójścia do przodu.

Książka wyzwala w czytelniku lawinę emocji i nie sposób się przy niej nie wzruszyć. Katarzyna Enerlich podjęła się bardzo delikatnego i wymagającego dużej wrażliwości tematu, ale poradziła z nim sobie bezbłędnie. Pokazała, że alkoholizm nie jest problemem tylko i wyłącznie osoby uzależnionej, ale także całej jej rodziny. Najbardziej natomiast są w całej tej sytuacji poszkodowane dzieci, które ten problem po prostu przerasta. Poznając historię Barbary widzimy, że dzieciństwo pozbawione rodzinnego ciepła, wywarło piętno na całym jej dorosłym życiu. Gdyby zetknęła się z tym problemem jako dorosła kobieta, być może łatwiej byłoby jej się z tym uporać. Jeśli mamy alkoholika wśród znajomych możemy po prostu zerwać z nim kontakt, jeśli nasz partner zbyt dużo pije, możemy odejść od niego, natomiast najbardziej dramatycznym przypadkiem jest według mnie nadużywający alkoholu rodzić. Miłość do rodziców jest bezwarunkowa, dzieci kochają pomimo wszystko, a przez to niezwykle łatwo jest je zranić. Nawet jeśli alkoholizm rodziców wyzwala w nich nienawiść i bunt, nawet jeśli cierpią, czują się samotne i odrzucone, to wciąż kochają. Ojciec Barbary trzeźwiał bardzo rzadko, ale w tych sporadycznych momentach bohaterce udawało się wierzyć w jego miłość. Była gotowa wszystko z miejsca mu wybaczyć, licząc na to, że już więcej nie sięgnie po kieliszek. Tysiące razy pokładała w nim wszelkie nadzieje, po to tylko żeby po raz tysięczny przeżyć rozczarowanie. I chociaż zrobiła ogromny krok w drodze do własnego szczęścia, tak naprawdę dopóki żyje, nigdy nie uwolni się od duchów przeszłości.

Książkę mogę z czystym sumieniem polecić każdemu. Ci, którzy zetknęli się w swojej rodzinie z problemem alkoholizmu, odnajdą w głównej bohaterce cząstkę siebie i swojej historii. Natomiast Ci, którym los oszczędził bolesnego dzieciństwa uświadomią sobie jakimi są szczęściarzami. Ciekawy jest też sam tytuł książki, którego znaczenia jednak nie wyjaśnię, musicie doczytać sami :)

Moja ocena: 5/6

czwartek, 14 listopada 2013

Poradnik pozytywnego myślenia - Matthew Quick


Matthew Quick - amerykański pisarz, rzucił pracę nauczyciela języka angielskiego, aby napisać Poradnik pozytywnego myślenia - swoją debiutancką powieść, na jej podstawie powstał film pod tym samym tytułem, nominowany do Oskara w aż ośmiu kategoriach.

Główny bohatera, Pat Peoples, po kilkuletnim pobycie w zakładzie psychiatrycznym w końcu wraca do domu. Na nowo stara się odnaleźć w otaczającej go rzeczywistości, ale powrót do normalności nie jest wcale taki łatwy.  Wiele się zmieniło przez ten czas, kiedy Pat przebywał w zamkniętym zakładzie. Co najgorsze nasz bohater stracił poczucie czasu i ma jedynie mgliste pojęcie o tym dlaczego w ogóle znalazł się w tym, jak sam je nazywa, „niedobrym miejscu”. Jest za to pewien, że wydarzenia z przeszłości doprowadziły do rozpadu jego małżeństwa. Na szczęście Pat na wszystko ma swoją teorię. Uważa, że życie to film, który powinien zakończyć się happy endem. Za główny cel stawia sobie odzyskanie żony Nikki. Wydaje mu się oczywistym, że aby dopomóc losowi i przyspieszyć zakończenie rozłąki musi mieć jakiś konkretny plan. Codziennie więc posłusznie łyka przepisane przez lekarza tabletki, regularnie chodzi na sesje terapeutyczne, czyta ulubione książki Nikki, intensywnie ćwiczy i stara się być miłym, a nie stawiać na swoim, jak to miał w zwyczaju. Plan wydaje się prosty, ale na drodze do osiągnięcia szczęścia Patowi niespodziewanie staje ekscentryczna i nico zwariowana Tiffany. Czy pozytywne myślenie wystarczy, żeby nasz bohater pomimo wszystko osiągnął swój cel i ułożył sobie życie, tak jak tego pragnie?

Poradnik pozytywnego myślenia to książka o długim i żmudnym procesie godzenia się ze startą, o miłości, nadziei i ogromnej determinacji w dążeniu do celu. Główny bohater, pomimo, że dawno przekroczył trzydziestkę, zaskakuje swoją dziecięca naiwnością, prostotą myślenia i sposobem pojmowania świata. Chociaż często zachowuje się jak osoba z lekkim upośledzeniem umysłowym, wzbudził moją sympatię i podziwiam go za optymistyczne podejście do życia i wiarę w szczęśliwe zakończenia.

W powieści istotną rolę odgrywają też pozostałe postaci - doświadczona przez życie Tiffany, terapeuta Cliff, nadopiekuńcza matka Pata, jego brat oraz zamknięty w sobie i apodyktyczny ojciec. W fabułę zostało wplecionych wiele fragmentów dotyczących futbolu, ale dla mnie akurat opisy meczów, czy kibicowania były mało interesujące. Szkoda też, że Matthew Quick bardziej nie rozwinął wątku dotyczącego relacji panujących w rodzinie głównego bohatera.

Przyznam, że oglądając  głośną ekranizację Poradnika pozytywnego myślenia, nawet nie wiedziałam o istnieniu powieści. Podobał mi się zarówno film, jak i książka, ale nie mogę sobie nie zadać na koniec pytania: o co właściwie tyle szumu? Jest to z pewnością ciepła, wzruszająca historia, momentami skłaniająca do refleksji i wywołująca uśmiech na twarzy, ale nie odnalazłam w niej nic nowatorskiego, a zakończenie było dla mnie od samego początku łatwe do przewidzenia. Pomimo tego polecam wszystkim zapoznać się z Poradnikiem, choć raczej nie spodziewajcie się efektu „wow” :)

Moja ocena: 4,5/6

piątek, 8 listopada 2013

Zamek z piasku, który runął - Stieg Larsson


Zamek z piasku, który runął to trzecia i niestety ostatnia część trylogii Millenium. Od czasu, kiedy czytałam drugi tom minął prawie rok (szok: kiedy to zleciało???), ale czuję się tak, jakbym nie rozstawała się z bohaterami ani na chwilę. Pamiętam z jakim przejęciem czytałam ostatnie strony poprzedniej części, kiedy to Lisbeth Salander została pogrzebana żywcem. Cudem udaje jej się przeżyć i z raną postrzałową głowy trafiła do szpitala w Goeteborgu. Jej stan jest krytyczny i natychmiast zostaje przewieziona na salę operacyjną. W tym samym czasie, również w  bardzo ciężkim stanie, na oddział zostaje przywieziony Alexander Zalachenko - śmiertelny wróg Lisbeth…

Tymczasem policja staje w obliczu niezwykle zagmatwanego śledztwa, w którym pojawia się coraz więcej pytań i niejasności. Wydaje się, że za wszystkim stoi poszukiwana listem gończym Salender, jednak dziewczyna nie chce składać żadnych wyjaśnień, a na pytania policji udziela zdawkowych odpowiedzi. Na szczęście w jej winę nie wierzy Mikael Blomkvist. Na własną rękę prowadzi prywatne śledztwo i trafia na informacje, które mogą oczyścić Lisbeth ze wszystkich zarzutów. Niestety wkrótce Blomkvist odkrywa ogromny spisek, a osoby, które za nim stoją za wszelką cenę będą chciały pogrążyć Salender. Prawda jest wstrząsająca, ale czy kiedykolwiek ujrzy światło dzienne?

Larsson ponownie stanął na wysokości zadania i ani trochę mnie nie zawiódł, a Zamek z piasku, który runął okazał się idealnym zakończeniem całej trylogii. Fabuła jest skomplikowana, wielowątkowa, a jednocześnie doskonale przemyślana. W powieści pojawia się wielu bohaterów, zarówno pierwszo- jak i drugoplanowych, ale wszyscy są wyraziści i odniosłam wrażenie, że każdemu z nich pisarz poświęcił odpowiednią ilość uwagi. Podoba mi się też podejście Larssona do kreacji postaci kobiecych. Bohaterki przez niego stworzone to z pewnością nie są słabe, potrzebujące opieki i wsparcia mimozy, ale kobiety wyzwolone, potrafiące podejmować trudne decyzje i walczyć o swoje. Jedyne, co w tej części mi się nie podobało, to przydługie i miejscami nudnawe opisy dotyczące służb bezpieczeństwa i agentów pracujących w ich strukturach, a także pojawiające się w dużej ilości nazwy ulic. Wiem, że te fragmenty nadały autentyczności całej historii i niejako ją dopełniły, ale wydaje mi się, że gdybym nie znała szczegółowo trasy, jaką pokonywał Blomkvist na przykład idąc do redakcji Millenium, mój odbiór powieści by na tym nie ucierpiał :) Poza tym, Zamek z piasku, który runął dorównuje poprzednim częściom i pomimo sporej objętości czyta się go bardzo szybko. Myślę, że zdecydowanie warto poświęcić kilka zimowych wieczorów na zapoznanie się z całą trylogią.

Recenzje poprzednich części znajdziecie tutaj:

Moja ocena: 5,5/6