„Miłość
to suma wyborów, siła zaangażowania, więzi, które trzymają nas razem.”
Ellen
mieszka w tętniącym życiem Nowym Jorku, ma pasjonującą pracę i od stu dni jest
szczęśliwą mężatką. Czuje się bezpieczna i kochana, a jej mąż Andy jest
mężczyzną niemal idealnym - czułym, opiekuńczym, takim, na którego zawsze można
liczyć. Ich związek to prawdziwa sielanka, aż do dnia w którym Ellen
przypadkowo spotyka Leo - swoją dawną, wielką miłość. Odżywają w niej wspomnienia,
które tyle lat ukrywała głęboko w sercu. Rodzą się też wątpliwości. Czy
małżeństwo z Andy’m jest spełnieniem jej marzeń? Czy to rzeczywiście z nim
pragnie spędzić resztę życia? Ellen czuje się coraz bardziej zagubiona. Nie
chce ranić męża, a jednocześnie jest jej coraz trudniej bronić się przed
napływającymi uczuciami, przed tęsknotą za Leo i chęcią zobaczenia się z nim…
Jak
skończy się ta historia? Jaką decyzję podejmie Ellen? Czy ważniejsze okaże się
dla niej małżeństwo, czy może miłość sprzed lat? Tego musicie się już sami
dowiedzieć.
„Ale
może właśnie do tego wszystko się sprowadza. Do miłości, która nie jest falą
namiętności, lecz decyzją, by poświęcić się czemuś, komuś, niezależnie od tego,
jakie przeszkody stoją nam na drodze. I może podejmowanie tej decyzji wciąż,
dzień po dniu, rok po roku, mówi więcej o miłości, niż gdyby w ogóle nie było
trzeba stawać przed takim wyborem.”
Powieść
napisana przez Emily Giffin opiera się na banalnym schemacie i tak naprawdę nie
wnosi nic nowego, jednak czyta się ją zaskakująco dobrze. Dlaczego? Na pewno
jest to zasługa lekkiego i przyjemnego w odbiorze języka oraz kreacji
bohaterów. Najwięcej miejsca pisarka poświęciła postaci Ellen. Poznajemy jej
przemyślenia, rozterki i pragnienia. Obserwujemy, jak jedno przypadkowe
spotkanie wywraca do góry nogami jej poukładane życie. W fabule pojawiają się też
liczne retrospekcje, dzięki którym mamy możliwość poznać przeszłość głównej
bohaterki i dowiedzieć się, jak wyglądał jej związek z Leo.
Słabą
stroną książki jest natomiast dosyć przewidywalna fabuła, chociaż jeśli chodzi
o zakończenie, to przyznaję, że spodziewałam się trochę innego rozwoju
wypadków. Poza tym autorka skupiła się praktycznie na jednym wątku, a szkoda,
bo przez to akcja momentami była nużąca i myślę, że można ją było z powodzeniem
trochę urozmaicić, wprowadzając więcej wątków pobocznych.
Pomimo
tych kilku wad, Sto dni po ślubie to historia, która jest w stanie nas
zainteresować, a nawet poruszyć, przede wszystkim dlatego, że mogła się zdarzyć
każdej z nas. Uświadamia nam, że małżeństwo to nie tylko miłość, ale także trudne
wybory, sztuka kompromisu i otwarcie się na potrzeby partnera. Jeśli macie
zatem ochotę na kobiecą literaturę - taką
w dobrym stylu, to polecam Emily Giffin.
Moja ocena: 4/6
Mam podobne zdanie co Ty do tej książki. Mile mnie zaskoczyła, wczułam się w rozterki Ellen. A ten cytat jest ciekawy :)
OdpowiedzUsuńCzytałam i oceniłam ją bardzo podobnie do Ciebie - dobra, ale nic specjalnego ;)
OdpowiedzUsuńBardzo przyjemnie wspominam lekturę tej książki. Wprawdzie niczym mnie ona nie zachwyciła, ale też i nie zawiodła :)
OdpowiedzUsuń
OdpowiedzUsuńFabuła jak najbardziej dla mnie:) Lubię takie powieści, a mimo to zbieram się zbieram i jakoś nie mogę zabrać się za czytanie tej książki. Leży sobie i czeka :)
Nie czytałam żadnej książki tej autorki ale się uprzedziłam. Sama nie wiem dlaczego ale traktuję ją trochę jak autorkę lepszych harlequinów - widząc tematykę innych książek i ich ilość.
OdpowiedzUsuńNie czytałam nic tej autorki, ale powiem że jakoś mnie nie ciągnie ... może kiedyś.
OdpowiedzUsuńNie czytałam jeszcze żadnej książki tej autorki pomimo tego, że jest dość popularna:) po książkę z pewnością sięgnę, aby zaspokoić swoją ciekawość odnośnie twórczości E.Giffin:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
To moja pierwsza i jak na razie jedyna powieść tej autorki, którą przeczytałam, ale bardzo przypadła mi do gustu. Pewnie dlatego, że w głównej bohaterce widziałam siebie... Pewnie teraz miałabym inne spostrzeżenia na temat tej lektury, ale w tym czasie, kiedy ją czytałam, bardzo spodobała mi się.
OdpowiedzUsuńUwazam, ze to nie jest pozycja dla mnie, ale polece starszym osobniką.
OdpowiedzUsuńNie czytałam żadnej książki tej autorki, ale mam w planach "coś pożyczonego". O tej pozycji wiele słyszałam od przyjaciółki i też zamierzam po nią sięgnąć tylko najpierw trzeba znaleźć czas ! ;) recenzja super !
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Dasz wiarę, że jeszcze nie czytałam żadnej książki Emily Giffin? To dlatego, że moja koleżanka bardzo mi ją odradzała. Ale myślę, że kiedyś może spróbuję, by się przekonać.
OdpowiedzUsuńCzytałam dziecioodporną i mi sie podobało. Ta pozycja jeszcze przede mną.
OdpowiedzUsuńTa autorka jak na razie jest mi jeszcze nieznana. W najbliższym czasie nie mam zamiaru tego zmieniać, gdyż ostatnio nie mam ochoty czytać literatury kobiecej.
OdpowiedzUsuńKsiążka wydaje się być fajna i może kiedyś po nią sięgnę. :)
OdpowiedzUsuńSzukałam czegoś kobiecego na majówkę - leżenie do słońca z taką lekturą z pewnością będzie przyjemne :)
OdpowiedzUsuńO autorze słyszałam nie raz nie dwa, przyznam, że nie wiem co mam o niej sądzić. Myślę, że kiedyś się z nią zapoznam, choć raczej nie zacznę od tej pozycji. ;)
OdpowiedzUsuńKsiążki tej autorki nadal przede mną:)
OdpowiedzUsuńGiffin to dla mnie pisarka, która może opisać nawet smażenie jajecznicy, a i tak chętnie o tym poczytam ;) babka ma po prostu talent do pisania o rzeczach prostych i banalnych.
OdpowiedzUsuńCałkiem przyjemna kobieca lektura. Chociaż ja z książek Emily Giffin najbardziej lubię 'Coś pożyczonego'. Jest jeszcze lepsze.
OdpowiedzUsuń