czwartek, 26 grudnia 2013

Kolekcjoner kości - Jeffery Deaver


Jeffery Deaver - amerykański pisarz, autor thrillerów psychologicznych. Światową sławę przyniósł mu wydany w 1997 roku Kolekcjoner kości. Powieść doczekała się ekranizacji, a w rolę głównych bohaterów wcielili się Denzel Washington i Angelina Jolie.

Nowojorska policjantka, Amelia Sachs, podczas codziennego patrolu dokonuje makabrycznego odkrycia - znajduje zwłoki pogrzebanego żywcem mężczyzny. Szybko okazuje się, że jest to pierwsza, ale bynajmniej nie ostatnia ofiara mordercy, który na miejscu swoich makabrycznych zbrodni świadomie zostawia pewne ślady. Są to wskazówki, które powinny naprowadzić policję na trop następnej ofiary. Jeśli jednak detektywom w porę nie uda się zrozumieć, co oznaczają kolejne ślady, ktoś zginie.

Policja, chcąc jak najszybciej schwytać seryjnego mordercę, postanawia skorzystać z pomocy Lincolna Rhyme’a, jednego z najwybitniejszych kryminalistyków na świcie. Mężczyzna od czasu tragicznego wypadku jest sparaliżowany od szyi w dół, nie stracił jednak nic ze swojej inteligencji i bystrości umysłu. Nikt tak jak on nie potrafi kojarzyć faktów i interpretować śladów znalezionych na miejscu zbrodni. Tym razem jednak Rhyme nie obejdzie się bez pomocy kogoś, kto zamiast niego zbada dokładnie miejsce przestępstwa i zabezpieczy ślady. Wybór szybko pada na policjantkę Sachs. Czy tej dwójce uda się zidentyfikować tożsamość mordercy? Rozpoczyna się gra, w której stawką jest ludzkie życie.

Kolekcjoner kości trzyma w napięciu już od pierwszych stron, a wartka akcja nie pozwala nawet przez moment się nudzić. Z ciekawością śledzimy poczynania policji, która dosłownie depcze mordercy po piętach. A to wszystko dzięki pomocy Amelii i genialnego wręcz Rhyme’a. Jego profesjonalizm i inteligencja robiły wrażenie, czasami wręcz wydawało mi się, że autor obdarzył go szóstym zmysłem. Sama na przykład nigdy nie wpadłabym na pomysł, że ktoś, kto ma zdartą zewnętrzną stronę podeszwy buta najprawdopodobniej dużo czyta. A dla Rhyme’a było to niemal oczywiste :))) Warto również zwrócić uwagę na opisy zbrodni - makabryczne, odrażające, przyprawiające o gęsią skórkę, czyli dokładnie takie, jakie lubię. Nadawały powieści odpowiedni klimat i pozwalały lepiej wczuć się w atmosferę. Z ogromną ciekawością czytałam też fragmenty opisujące zbieranie śladów na miejscu zbrodni, ich późniejsze badanie i interpretowanie. Nie wiem ile to wszystko ma wspólnego z rzeczywistością i czy tak właśnie wygląda praca techników badających miejsca przestępstw, ale opisy wydawały się bardzo wiarygodne. Zdumiewające jest do jakich zaskakujących wniosków można dojść na podstawie kilku, na pierwszy rzut oka mało istotnych, dowodów.

Kolekcjonera kości polecam wszystkim fanom gatunku, a także tym, którzy do tego typu książek dopiero próbują się przekonać. Jestem pewna, że Jeffery Deaver Was nie zawiedzie, a ja już planuję zapoznać się z pozostałymi jego powieściami.

Moja ocena: 5/6

środa, 18 grudnia 2013

Biała jak mleko, czerwona jak krew - Alessandro D'Avenia


Alessandro D'Avenia - włoski pisarz i nauczyciel, sukces przyniosła mu debiutancka powieść Biała jak mleko, czerwona jak krew, która szybko stała się bestsellerem i została okrzyknięta współczesnym Love Story.

„Miłość istnieje nie po to, by dać nam szczęście ale po to, byśmy mogli sprawdzić, jak silna jest nasza odporność na ból.”

Leo jest nieco zbuntowanym i trochę bezczelnym młodym człowiekiem. Ma szesnaście lat i uczy się w liceum. Uwielbia grać w piłkę i spędzać czas ze swoją przyjaciółką Silvią. Na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie osoby pewnej siebie, może nawet odrobinę zarozumiałej, takiej, która zawsze ma odwagę głośno wyrazić swoje zdanie. W gruncie rzeczy jest jednak zagubionym nastolatkiem, wciąż poszukującym swojego miejsca na ziemi i próbującym zrozumieć sens życia. Każda rzecz i każde uczucie jest dla niego kolorem. W zasadzie Leo cały świat postrzega właśnie przez pryzmat kolorów. Najbardziej nie lubi bieli, która kojarzy mu się z ciszą, pustką i samotnością. Przyjaźń jest błękitna, a błękit to Silvia, na którą Leo zawsze może liczyć. Czerwień natomiast to pasja, marzenia i oczywiście miłość do pięknej, ognistorudej Beatrice, w której nasz bohater jest szaleńczo zakochany. Niestety na dordze tej miłości stanie coś, z czym nie da się walczyć…

Biała jak mleko, czerwona jak krew to wzruszająca historia o miłości - tej pierwszej, wielkiej i romantycznej oraz o przyjaźni, która pozwala rozumieć się bez słów. Jest to także opowieść o dojrzewaniu, odkrywaniu własnych marzeń i poszukiwaniu samego siebie. Zastosowana przez autora narracja pierwszoosobowa, prowadzona  z perspektywy głównego bohatera pozwala doskonale poznać wszystkie targające nim emocje i rozterki. Mamy wrażenie, że czytamy pamiętnik, w którym Leo zapisuje wszystkie swoje przemyślenia. Dzięki temu bohater staje się nam bliższy, a jego problemy bardziej realne. Ważnym według mnie zabiegiem było umieszczenie w fabule postaci nauczyciela. Autor tym samym podkreślił jak istotną rolę w dojrzewaniu młodego człowieka może odegrać ktoś dorosły i bogaty w życiowe doświadczenia. Ktoś, kto nie będzie bagatelizował i umniejszał nastoletnich problemów i powstrzyma się od krytyki, a zamiast tego cierpliwie wysłucha, doradzi i pomoże zrozumieć pewne sprawy. Alessandro D'Avenia pięknie pisze także o przyjaźni. W ogóle cała książka jest pełna wartościowych myśli, które warto sobie zapamiętać, a przynajmniej gdzieś zapisać. Czy jednak te wszystkie zalety pozwalają zrozumieć na czym polega fenomen tej powieści? Niekoniecznie.

Owszem, książka mi się podobała, ale niestety nie wzbudziła we mnie aż takiego zachwytu, jak u większości czytelników. Historia jest wzruszająca, ale bez przesady. Autor niczym mnie nie zaskoczył, fabuła była od początku do końca przewidywalna, a cała historia mało oryginalna. I chociaż wiem, że nie o zawrotne tempo i niespodziewane zwroty akcji tutaj chodzi, to jakiegoś głębszego przesłania też się nie doszukałam. Podejrzewam, że zupełnie inaczej odebrałabym tę książkę, gdybym była trochę młodsza, a tak spędziłam z nią po prostu miły wieczór i to wszystko.

Moja ocena: 4/6

czwartek, 12 grudnia 2013

Prowincja pełna marzeń - Katarzyna Enerlich


Z twórczością Katarzyny Enerlich po raz pierwszy spotkałam się czytając Kiedyś przy Błękitnym Księżycu. Powieść zrobiła na mnie duże wrażenie i bez namysłu sięgnęłam po inną książkę tej autorki. Tym razem była to Prowincja pełna marzeń.

Przenosimy się na mazurską prowincję, gdzie poznajemy Ludmiłę, dziennikarkę pracującą w lokalnej gazecie. Do tej pory praca przynosiła jej satysfakcję, jednak od kiedy redaktorem naczelnym został Artur, nic już nie jest takie samo. Nowy szef doskonale wie, jak uprzykrzyć życie swoim pracownikom, a do tego jest nieuczciwy. To, co było dla Ludmiły pasją, powoli staje się przykrym obowiązkiem. Ale los już szykuje dla niej niespodziankę i stawia na jej drodze Martina - Niemca poszukującego rodzinnych korzeni. Ludmiła, mówiąca dosyć dobrze po niemiecku, chętnie opowiada historie miejsc, które ciekawią Martina i pokazuje mu uroki mazurskiego krajobrazu. Między bohaterami szybko nawiązuje się nić porozumienia, która z czasem przeradza się w coś głębszego. Dokąd jednak to uczucie zaprowadzi naszą bohaterkę? I jak dalej potoczy się jej życie prywatne i zawodowe? To już musicie doczytać sami.

Prowincja pełna marzeń to książka z gatunku tych lekkich, łatwych i przyjemnych. Napisana jest łatwym w odbiorze językiem i czyta się ją bardzo szybko. Autorka potrafi niezwykle malowniczo oddać uroki życia w małym miasteczku, a jej miłość do Mazur przebija z każdej strony powieści. Spodobało mi się wplecenie do fabuły pewnej przedwojennej historii, która wydarzyła się naprawdę. Bardzo lubię takie połączenie przeszłości z teraźniejszością i żałują, że ten wątek nie został jeszcze bardziej rozwinięty. 

Muszę też wspomnieć o tym, co w całej historii denerwowało mnie najbardziej, a mianowicie o ciągłym zachwycie autorki nad życiem na prowincji. Odniosłam wrażenie, że miejscami pisarka aż za bardzo starała się podkreślić urok życia w małym mieście i od tej małomiasteczkowej sielanki czasami robiło mi się niedobrze, ale może to dlatego, że osobiście uwielbiam wielkie miasta, ich gwar i anonimowość. Kolejną rzeczą, która mi się nie spodobała były  używane w nadmiarze zdrobnienia. Nadały całej historii niepotrzebnej cukierkowatości. Jeśli chodzi o fabułę to jest do bólu przewidywalna i bardzo naiwna. Główna bohaterka, Ludmiła, choć już mocno po trzydziestce, zachowywała się kompletnie niedojrzale. Poza tym jak dla mnie akcja biegła za szybko, zbyt wiele rzeczy działo się praktycznie na raz, przez co wydarzenia wydawały się mało realne.

Prowincja pełna marzeń to ciepła opowieść o tym, że nigdy nie wiemy, co nas za chwilę spotka, o miłości, nadziei i sile marzeń. Nie zabraknie tutaj codziennych problemów, trudnych decyzji i prawdziwych życiowych dylematów, ale wszystko będzie miało szczęśliwy finał. Jeśli mam być szczera, to nigdy nie podobały mi się tego typu historie. Bohaterki takie jak Ludmiła zawsze drażniły mnie niemiłosiernie, a opisy pełne zdrobnień i zachwytów nad sielską prowincją powinny mnie skutecznie odstraszyć, a jednak w przypadku książki Katarzyny Enerlich tak się nie stało. Mało tego, mam ochotę na kolejne części. Także albo zmienił mi się gust, albo się starzeję. Jedno z dwóch :)))

Moja ocena: 4,5/6

czwartek, 5 grudnia 2013

Dziecko lodu - Elizabeth McGregor


Elizabeth McGregor - angielska pisarka, autorka miedzy innymi kilku thrillerów psychologicznych. Pisze również pod pseudonimem Elizabeth Cooke lub Holly Fox. Jej najbardziej znaną powieścią jest Dziecko lodu.

Przenieśmy się na chwilę do roku 1845 kiedy to dwa olbrzymie okręty - Erebus i Terror z prawie stutrzydziestoosobową załogą pod dowództwem sir Johna Franklina wyruszyły w Arktykę poszukując legendarnego Przejścia Północno-Zachodniego. Była to najlepiej zaopatrzona ekspedycja polarna, jaka w tamtych czasach wyruszyła z Anglii, a mimo to zakończyła się tragicznie- Erebus i Terror po prostu zniknęły.

W późniejszych latach wielu badaczy podejmowało próby wyjaśnienia, co stało się ze statkami i załogą. Tajemnicze losy wyprawy Franklina zafascynowały także Douglasa Marshalla, jednego z bohaterów książki. Doug, profesor archeologii mający swój stały program w BBC2, któregoś dnia znika gdzieś w krainie lodu i śniegu, podczas jednej z akademickich wypraw badawczych. Sprawą interesuje się redaktorka jednaj z poczytnych gazet i zleca napisanie artykułu swojej przyjaciółce, a zarazem koleżance po fachu - Jo Harper. Dziennikarka początkowo nie jest zainteresowana tematem, ale wkrótce cała sprawa jak i sam Doug Marshall stają się jej niezwykle bliskie…

Dziecko lodu to książka, która od lat stała u mnie na półce, czekając na przeczytanie. Nie powiem żeby jakoś szczególnie mnie do niej ciągnęło, nie miałam też zbyt dużych oczekiwań, ale po przeczytaniu kilkunastu stron spotkało mnie bardzo miłe zaskoczenie. W powieści autorka splata ze sobą dwie historie - jedną, dziejącą się współcześnie i dotyczącą dziennikarki Jo Harper i Douga Marshalla oraz drugą, dotyczącą wyprawy Franklina. I chociaż do niedawna myślałam, że wyprawy morskie to ostatnia rzecz na świecie, jaka może mnie zainteresować, to właśnie wątek dotyczący przeszłości i tragicznych losów załogi Erebusa i Terrora, ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu, wciągnął mnie bez reszty. Trochę mniej interesujące natomiast okazały się fragmenty poświęcone współczesności, a wszystko przez krótkie streszczenie znajdujące się na okładce książki. Zdradza ono praktycznie wszystkie szczegóły i psuje przyjemność z czytania. Dlatego ja streściłam fabułę z trochę innej perspektywy i z własnego doświadczenia powiem, że jeśli planujecie przeczytać tę książkę radzę omijać jej recenzje :)

Dziecko lodu to historia o miłości i nadziei, o zmaganiu się z poczuciem winy i straty, a także o walce o życie i to nie tylko swoje. Znajdziecie tutaj historię i przygodę, ale też odrobinę romansu. Myślę, że taka mieszanka powinna Wam się spodobać, zwłaszcza w długie, zimowe wieczory.

Moja ocena: 4,5/6

czwartek, 21 listopada 2013

Kiedyś przy Błękitnym Księżycu - Katarzyna Enerlich


Katarzyna Enerlich - zadebiutowała w wieku 12 lat artykułem o swoim rodzinnym Mrągowie, opublikowanym na łamach Płomyka. Autorka między innymi książek z serii Prowincja, których akcja rozgrywa się na tle mazurskiej scenerii.

Jako dorośli ludzie zmagamy się z codziennymi problemami, podejmujemy trudne decyzje, stajemy w obliczu coraz to nowych wyzwań. W tym kontekście często postrzegamy okres dzieciństwa, jako czas beztroski i zabawy, a przecież tak naprawdę był to dla nas okres najintensywniejszego rozwoju. Uczyliśmy się chodzić, mówić, czytać i pisać. Poznawaliśmy świat i oswajaliśmy różne emocje. Wszystkie bodźce, które wtedy odbieraliśmy ukierunkowywały nasz dalszy rozwój. Nie zdajemy sobie nawet do końca sprawy z tego, że to, jak postrzegamy samych siebie, jak radzimy sobie z problemami i w jaki sposób nawiązujemy relacje z innymi ludźmi w dużej mierze zależy od tego, jak wyglądało nasze dzieciństwo. A co jeśli był to najgorszy okres w naszym życiu? Jeśli nie mogliśmy liczyć na miłość i wsparcie rodziców, musieliśmy wcześniej dorosnąć i zmierzyć się ze światem?

Takie właśnie trudne dzieciństwo miała główna bohaterka, Barbara Zejer. Poznajemy ją jako dorosłą, czterdziestotrzyletnią kobietę, czuwającą w szpitalu przy umierającym ojcu. W tym momencie zaczyna się cała historia. Razem z bohaterką wracamy wspomnieniami do czasów jej dzieciństwa. Gdy miała zaledwie 5 lat, jej matka po prostu spakowała się i wyjechała. Dziewczynka została z ojcem, który nie stronił od alkoholu i z czasem zaczął staczać się na samo dno. Barbara weszła w dorosłe życie z ogromnym bagażem bolesnych doświadczeń. Brakowało jej pewności siebie, poczucia bezpieczeństwa i akceptacji. Ciepła i miłości, których nigdy tak naprawdę nie zaznała, szukała w ramionach licznych kochanków. Potrzebowała wielu lat na to, żeby uświadomić sobie proste prawdy, według których trzeba żyć. Nauczyła się walczyć o własne marzenia i zrozumiała, że tak jak inni ma prawo do bycia szczęśliwą, chociaż jej dusza została tak bardzo zraniona.

Kiedyś przy Błękitnym Księżycu to niezwykle wzruszająca i refleksyjna historia kobiety dorastającej w rodzinie dotkniętej problemem alkoholowym. Podczas czytania można odnieść wrażenie, że bohaterka wracając do wspomnień z lat, kiedy była małą dziewczynką, obnaża przed czytelnikiem całą swoją zranioną duszę. To bolesne, odważne i niemal intymne wyznanie jest jednak w pewnym sensie terapią, próbą rozliczenia się z przeszłością i pójścia do przodu.

Książka wyzwala w czytelniku lawinę emocji i nie sposób się przy niej nie wzruszyć. Katarzyna Enerlich podjęła się bardzo delikatnego i wymagającego dużej wrażliwości tematu, ale poradziła z nim sobie bezbłędnie. Pokazała, że alkoholizm nie jest problemem tylko i wyłącznie osoby uzależnionej, ale także całej jej rodziny. Najbardziej natomiast są w całej tej sytuacji poszkodowane dzieci, które ten problem po prostu przerasta. Poznając historię Barbary widzimy, że dzieciństwo pozbawione rodzinnego ciepła, wywarło piętno na całym jej dorosłym życiu. Gdyby zetknęła się z tym problemem jako dorosła kobieta, być może łatwiej byłoby jej się z tym uporać. Jeśli mamy alkoholika wśród znajomych możemy po prostu zerwać z nim kontakt, jeśli nasz partner zbyt dużo pije, możemy odejść od niego, natomiast najbardziej dramatycznym przypadkiem jest według mnie nadużywający alkoholu rodzić. Miłość do rodziców jest bezwarunkowa, dzieci kochają pomimo wszystko, a przez to niezwykle łatwo jest je zranić. Nawet jeśli alkoholizm rodziców wyzwala w nich nienawiść i bunt, nawet jeśli cierpią, czują się samotne i odrzucone, to wciąż kochają. Ojciec Barbary trzeźwiał bardzo rzadko, ale w tych sporadycznych momentach bohaterce udawało się wierzyć w jego miłość. Była gotowa wszystko z miejsca mu wybaczyć, licząc na to, że już więcej nie sięgnie po kieliszek. Tysiące razy pokładała w nim wszelkie nadzieje, po to tylko żeby po raz tysięczny przeżyć rozczarowanie. I chociaż zrobiła ogromny krok w drodze do własnego szczęścia, tak naprawdę dopóki żyje, nigdy nie uwolni się od duchów przeszłości.

Książkę mogę z czystym sumieniem polecić każdemu. Ci, którzy zetknęli się w swojej rodzinie z problemem alkoholizmu, odnajdą w głównej bohaterce cząstkę siebie i swojej historii. Natomiast Ci, którym los oszczędził bolesnego dzieciństwa uświadomią sobie jakimi są szczęściarzami. Ciekawy jest też sam tytuł książki, którego znaczenia jednak nie wyjaśnię, musicie doczytać sami :)

Moja ocena: 5/6

czwartek, 14 listopada 2013

Poradnik pozytywnego myślenia - Matthew Quick


Matthew Quick - amerykański pisarz, rzucił pracę nauczyciela języka angielskiego, aby napisać Poradnik pozytywnego myślenia - swoją debiutancką powieść, na jej podstawie powstał film pod tym samym tytułem, nominowany do Oskara w aż ośmiu kategoriach.

Główny bohatera, Pat Peoples, po kilkuletnim pobycie w zakładzie psychiatrycznym w końcu wraca do domu. Na nowo stara się odnaleźć w otaczającej go rzeczywistości, ale powrót do normalności nie jest wcale taki łatwy.  Wiele się zmieniło przez ten czas, kiedy Pat przebywał w zamkniętym zakładzie. Co najgorsze nasz bohater stracił poczucie czasu i ma jedynie mgliste pojęcie o tym dlaczego w ogóle znalazł się w tym, jak sam je nazywa, „niedobrym miejscu”. Jest za to pewien, że wydarzenia z przeszłości doprowadziły do rozpadu jego małżeństwa. Na szczęście Pat na wszystko ma swoją teorię. Uważa, że życie to film, który powinien zakończyć się happy endem. Za główny cel stawia sobie odzyskanie żony Nikki. Wydaje mu się oczywistym, że aby dopomóc losowi i przyspieszyć zakończenie rozłąki musi mieć jakiś konkretny plan. Codziennie więc posłusznie łyka przepisane przez lekarza tabletki, regularnie chodzi na sesje terapeutyczne, czyta ulubione książki Nikki, intensywnie ćwiczy i stara się być miłym, a nie stawiać na swoim, jak to miał w zwyczaju. Plan wydaje się prosty, ale na drodze do osiągnięcia szczęścia Patowi niespodziewanie staje ekscentryczna i nico zwariowana Tiffany. Czy pozytywne myślenie wystarczy, żeby nasz bohater pomimo wszystko osiągnął swój cel i ułożył sobie życie, tak jak tego pragnie?

Poradnik pozytywnego myślenia to książka o długim i żmudnym procesie godzenia się ze startą, o miłości, nadziei i ogromnej determinacji w dążeniu do celu. Główny bohater, pomimo, że dawno przekroczył trzydziestkę, zaskakuje swoją dziecięca naiwnością, prostotą myślenia i sposobem pojmowania świata. Chociaż często zachowuje się jak osoba z lekkim upośledzeniem umysłowym, wzbudził moją sympatię i podziwiam go za optymistyczne podejście do życia i wiarę w szczęśliwe zakończenia.

W powieści istotną rolę odgrywają też pozostałe postaci - doświadczona przez życie Tiffany, terapeuta Cliff, nadopiekuńcza matka Pata, jego brat oraz zamknięty w sobie i apodyktyczny ojciec. W fabułę zostało wplecionych wiele fragmentów dotyczących futbolu, ale dla mnie akurat opisy meczów, czy kibicowania były mało interesujące. Szkoda też, że Matthew Quick bardziej nie rozwinął wątku dotyczącego relacji panujących w rodzinie głównego bohatera.

Przyznam, że oglądając  głośną ekranizację Poradnika pozytywnego myślenia, nawet nie wiedziałam o istnieniu powieści. Podobał mi się zarówno film, jak i książka, ale nie mogę sobie nie zadać na koniec pytania: o co właściwie tyle szumu? Jest to z pewnością ciepła, wzruszająca historia, momentami skłaniająca do refleksji i wywołująca uśmiech na twarzy, ale nie odnalazłam w niej nic nowatorskiego, a zakończenie było dla mnie od samego początku łatwe do przewidzenia. Pomimo tego polecam wszystkim zapoznać się z Poradnikiem, choć raczej nie spodziewajcie się efektu „wow” :)

Moja ocena: 4,5/6

piątek, 8 listopada 2013

Zamek z piasku, który runął - Stieg Larsson


Zamek z piasku, który runął to trzecia i niestety ostatnia część trylogii Millenium. Od czasu, kiedy czytałam drugi tom minął prawie rok (szok: kiedy to zleciało???), ale czuję się tak, jakbym nie rozstawała się z bohaterami ani na chwilę. Pamiętam z jakim przejęciem czytałam ostatnie strony poprzedniej części, kiedy to Lisbeth Salander została pogrzebana żywcem. Cudem udaje jej się przeżyć i z raną postrzałową głowy trafiła do szpitala w Goeteborgu. Jej stan jest krytyczny i natychmiast zostaje przewieziona na salę operacyjną. W tym samym czasie, również w  bardzo ciężkim stanie, na oddział zostaje przywieziony Alexander Zalachenko - śmiertelny wróg Lisbeth…

Tymczasem policja staje w obliczu niezwykle zagmatwanego śledztwa, w którym pojawia się coraz więcej pytań i niejasności. Wydaje się, że za wszystkim stoi poszukiwana listem gończym Salender, jednak dziewczyna nie chce składać żadnych wyjaśnień, a na pytania policji udziela zdawkowych odpowiedzi. Na szczęście w jej winę nie wierzy Mikael Blomkvist. Na własną rękę prowadzi prywatne śledztwo i trafia na informacje, które mogą oczyścić Lisbeth ze wszystkich zarzutów. Niestety wkrótce Blomkvist odkrywa ogromny spisek, a osoby, które za nim stoją za wszelką cenę będą chciały pogrążyć Salender. Prawda jest wstrząsająca, ale czy kiedykolwiek ujrzy światło dzienne?

Larsson ponownie stanął na wysokości zadania i ani trochę mnie nie zawiódł, a Zamek z piasku, który runął okazał się idealnym zakończeniem całej trylogii. Fabuła jest skomplikowana, wielowątkowa, a jednocześnie doskonale przemyślana. W powieści pojawia się wielu bohaterów, zarówno pierwszo- jak i drugoplanowych, ale wszyscy są wyraziści i odniosłam wrażenie, że każdemu z nich pisarz poświęcił odpowiednią ilość uwagi. Podoba mi się też podejście Larssona do kreacji postaci kobiecych. Bohaterki przez niego stworzone to z pewnością nie są słabe, potrzebujące opieki i wsparcia mimozy, ale kobiety wyzwolone, potrafiące podejmować trudne decyzje i walczyć o swoje. Jedyne, co w tej części mi się nie podobało, to przydługie i miejscami nudnawe opisy dotyczące służb bezpieczeństwa i agentów pracujących w ich strukturach, a także pojawiające się w dużej ilości nazwy ulic. Wiem, że te fragmenty nadały autentyczności całej historii i niejako ją dopełniły, ale wydaje mi się, że gdybym nie znała szczegółowo trasy, jaką pokonywał Blomkvist na przykład idąc do redakcji Millenium, mój odbiór powieści by na tym nie ucierpiał :) Poza tym, Zamek z piasku, który runął dorównuje poprzednim częściom i pomimo sporej objętości czyta się go bardzo szybko. Myślę, że zdecydowanie warto poświęcić kilka zimowych wieczorów na zapoznanie się z całą trylogią.

Recenzje poprzednich części znajdziecie tutaj:

Moja ocena: 5,5/6

środa, 30 października 2013

Gra anioła - Carlos Ruiz Zafón


Carlos Ruiz Zafón to pisarz, którego chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. Zdobył uznanie wśród rzeszy czytelników na całym świecie, a jego powieści zbierają praktycznie same pozytywne recenzje. Ja pierwszy raz zetknęłam się z twórczością tego autora czytając Światła września. Powieść okazała się całkiem dobra, ale nie powaliła mnie na kolana. Doszłam do wniosku, że jeśli chcę zrozumieć na czym polega fenomen tego pisarza, muszę koniecznie przeczytać tak zachwalany przez wszystkich Cień wiatru i niestety trochę się zawiodłam. Chciałam jednak dać jeszcze jedną szansę Zafónowi i w końcu zdecydowałam się na Grę anioła.

Przenosimy się do mrocznej Barcelony lat dwudziestych. David Martin, młody mężczyzna, którego życie nigdy nie rozpieszczało, pracuje w redakcji podrzędnej gazety i marzy o karierze pisarza. Któregoś dnia, ku swemu zaskoczeniu, otrzymuje od tajemniczego wydawcy ofertę napisania dosyć nietypowej książki. David nie zdaje sobie jeszcze wtedy sprawy z tego, że to zlecenie może odmienić jego życie. Czy podejmie się tej gry?

Gra anioła to druga część cyklu Cmentarza Zapomnianych Książki i oczywiście nawiązuje treścią do części pierwszej, czyli Cienia wiatru. Ponownie pojawia się tu Cmentarz Zapomnianych Książek, postać księgarza Sempere, czy choćby Barcelona w tle. Sceneria stworzona przez Zafóna jest niezwykle nastrojowa, a cała książka utrzymana jest w niesamowitym, magicznym klimacie. Na uwagę na pewno zasługują wyraziści i barwni bohaterowie. Język jest plastyczny, a dialogi świetnie skonstruowane. Wszystko to bardzo porusza wyobraźnię czytelnika. Styl pisarza jest zachwycający i nie do podrobienia, ale… Pomimo tych licznych zalet, historia sama w sobie właściwie wcale mnie nie zainteresowała. Zupełnie nie mogłam wciągnąć się w akcję, miejscami czułam wręcz znużenie. Czytałam tylko po kilka stron dziennie i odkładałam na półkę w nadziei, że Zafón mnie jednak zachwyci, ale tak się nie stało. Kolejnych prób raczej nie będzie.

Recenzję pierwszej części znajdziecie tutaj:

Moja ocena: 3,5/6

poniedziałek, 21 października 2013

Motyl - Lisa Genova


Lisa Genova - amerykańska autorka oraz doktor nauk medycznych w dziedzinie neurobiologii, Motyl to jej debiutancka powieść.

Ile razy przeglądając stare fotografie przywoływaliście w pamięci zdarzenia na nich uwiecznione? Czy znacie to uczucie, kiedy patrzycie w oczy bliskiej osoby i przypominacie sobie najpiękniejsze wspólnie spędzone chwile? Ile razy zdarzało wam się wracać po długim czasie w rodzinne strony  i czuć się tak jakbyście wcale stamtąd nie wyjeżdżali? Wydaje się, że takie wrażenia są całkowicie naturalne, ale tak naprawdę to informacje zapisane w naszym umyśle dają nam dostęp do tego typu doznań. Co jednak w przypadku, kiedy z każdym dniem nasza pamięć zaczyna nas coraz bardziej zawodzić?

Właśnie w takiej sytuacji znalazła się Alice Howland, główna bohaterka powieści. Ma pięćdziesiąt lat i czuje się spełniona. Wykłada psychologię na Harvardzie i jest światowej sławy ekspertem w dziedzinie lingwistyki. Prywatnie natomiast jest matką trójki dorosłych już dzieci i żoną odnoszącego sukcesy naukowca. Jest zadowolona ze swojego życia i dumna, że ciężką pracą udało jej się osiągnąć tak wiele. Niestety coraz częściej zdarza się jej zapominać o różnych sprawach. Początkowo tłumaczy to sobie brakiem snu i przepracowaniem. Kiedy jednak któregoś dnia traci orientację w okolicy, którą od lat doskonale zna, decyduje się na wizytę u lekarza. Diagnoza brzmi jak wyrok: Alzheimer o wczesnym początku. Postępująca demencja powoli pozbawia Alice tożsamości i wywraca jej życie do góry nogami. Nasza bohaterka będzie musiała przewartościować swoje życie i nauczyć się żyć każdą chwilą, jaka jej została, póki nie zniknie w otchłani niepamięci.

Motyl to niezwykle wiarygodna i przejmująca historia kobiety, u której zdiagnozowano Alzheimera o wczesnym początku. Jak się okazuje choroba ta nie dotyczy jedynie osób w podeszłym wieku. Jej pierwsze symptomy mogą pojawić się nawet u kogoś, kto ma pięćdziesiąt lat i jest u szczytu swojej kariery, tak jak bohaterka powieści. Alice wie doskonale jak będzie wyglądało jej życie z tą chorobą. Zdaje sobie sprawę, że z niezależnej, odnoszącej sukcesy kobiety zmieni się w osobę wymagająca stałej opieki i pozbawioną samoświadomości. Ciężko jej się pogodzić z taką diagnozą. Jest świadoma własnej bezsilności i tego, że praktycznie nie może podjąć żadnej skutecznej walki. Jedyne, co może zrobić, to jak najlepiej wykorzystać czas, który jej pozostał.

Lisa Genova doskonale nakreśliła postać głównej bohaterki. Wnikliwie i niezwykle wiarygodnie opisała zmagania osoby cierpiącej na chorobę Alzheimera, zachowując jednak w tym temacie ogromną delikatność i wrażliwość. W swojej powieści wspomniała też o leczeniu eksperymentalnym oraz braku grup wsparcia dla chorych. Autorka świetnie radzi sobie także z opisywaniem myśli i uczuć. Emocje targające Alice, jej strach, zagubienie, poczucie bezradności, udzielają się także czytnikowi. Podnosi to autentyczność całej historii i pozwala na lepsze zrozumienie istoty tej strasznej choroby. Co ważne, Genova nie skupiła całej uwagi wyłącznie na postaci głównej bohaterki, ale pokazała także jak w całej tej sytuacji odnalazła się jej rodzina. Alice potrzebowała wsparcia ze strony najbliższych, ale jej mąż i dzieci potrzebowali czasu, żeby zaakceptować nową rzeczywistość i nauczyć się w niej funkcjonować. Ich strach i bezradność zostały tak samo wiernie oddane, jak frustracja i zagubienie Alice.

Motyl to powieść, która bez zbędnych medycznych szczegółów, opisuje sedno problemu. Lisa Genova podeszła do tematu bardzo profesjonalnie. Widać, że dysponuje sporą wiedzą na temat Alzheimera i ma talent do opowiadania wzruszających i życiowych historii. Mnie ta powieść uświadomiła w wielu kwestiach, otworzyła oczy, pozwoliła zrozumieć czym tak naprawdę jest choroba Alzheimera i muszę powiedzieć, że ta świadomość budzi we mnie niepokój…

Moja ocena: 5,5/6

środa, 16 października 2013

Pretty Little Liars 7. Bez serca - Sara Shepard


Bez serca to już siódma część serii Pretty Little Liars opowiadającej o losach czterech przyjaciółek z Rosewood. Dziewczynom niemal cudem udało się wyjść cało z pożaru. Niestety chyba nawdychały się za dużo dymu i uległy zbiorowej halucynacji. Zgodnie utrzymują, że widziały kogoś, kto od dawna nie żyje. A może tylko im się wydawało...? Wieści jednak szybko się roznoszą i wkrótce Emily, Aria, Hanna i Spencer zostają okrzyknięte kłamczuchami i to nie tylko przez mieszkańców miasteczka, ale także przez media, które poszukując sensacji niepotrzebnie nagłaśniają całe zdarzenie.

Jak się można było spodziewać, dziewczyny nie mają lekko. Jest wiele spraw, które muszą wyjaśnić, tym razem jednak nie jednoczą sił, ale działają raczej w pojedynkę. Emily, kierując się wskazówkami przysłanymi przez A., wyrusza do wioski Amiszów. Nie do końca jednak pojmuje sens tej wyprawy i nie ma pojęcia, czego właściwie może dowiedzieć się w takim miejscu. Hanna trafia do kliniki Zacisze Addison-Stevens, gdzie ma się zrelaksować i uporać ze wszystkimi dręczącymi ją problemami. Aria korzystając z pomocy medium, ma zamiar nawiązać kontakt z zaświatami. Pomysł wprawdzie wydaje jej się nieco absurdalny, ale w końcu co ma do stracenia? Spencer natomiast jest pochłonięta odkrywaniem kolejnych rodzinnych tajemnic.

Trzeba przyznać, że Shepard trzyma poziom. Siódmy tom okazał się tak samo wciągający i zaskakujący, jak poprzednie części tej serii. Naprawdę dużo się działo, dlatego mam nadzieję, że nie pogubię się w tym wszystkim i że powoli wszystkie wątki zostaną wyjaśnione i doprowadzone do końca. Zakończenie jak zwykle zostawiło mnie z tysiącem pytań, na które oczywiście będę szukać odpowiedzi w kolejnym tomie :)

Recenzje poprzednich części znajdziecie tutaj:

środa, 9 października 2013

Drzwi do piekła - Maria Nurowska



Maria Nurowska - polska powieściopisarka i nowelistka, ukończyła filologię polską i słowiańską na Uniwersytecie Warszawskim, jej książki przetłumaczono na szesnaście języków.

Główna bohaterka, Daria, odsiaduje wyrok w więzieniu w Kowańcu. Za zabicie męża sąd skazał ją na dwanaście lat pozbawienia wolności. Kobieta jest pisarką, a dla tak wrażliwej i inteligentnej osoby życie za karatami okazuje się wyjątkowo trudne. Daria czuje się wyobcowana i zagubiona, trudno jej znaleźć wspólny język z pozostałymi więźniarkami i dostosować się do warunków w jakich przyszło jej żyć. Powoli zaczyna do niej docierać, że więzienie dla kobiet rządzi się własnymi, często brutalnymi, prawami i jeśli nie wywalczy dla siebie miejsca, może znaleźć się na samym dnie. Na szczęście nasza bohaterka znajduje w sobie dość siły i odwagi żeby nauczyć się żyć w tym piekle. Pomaga jej w tym praca w bibliotece i przyjaźń z Izą, więzienną wychowawczynią, którą Daria od początku obdarzyła zaufaniem i sympatią.

Z biegiem czasu Daria zaczyna coraz lepiej dogadywać się z koleżankami z celi. Ku swemu zaskoczeniu staje się też powierniczką innych więźniarek, które często zwierzają się jej ze swoich dramatycznych historii. Okazuje się, że tak naprawdę nie są to kobiety z gruntu złe, ale ciężko doświadczone przez los. Pomiędzy te kobiece opowieści została też wpleciona historia Darii. Dowiadujemy się, że ma białoruskie korzenie i trudne dzieciństwo za sobą. Poznajemy też początki jej toksycznego związku z Edwardem. Stajemy się mimowolnymi świadkami rozpadu jej małżeństwa. Obserwujemy jak destrukcyjny wpływ miał na nią chory układ w jakim żyła. I chociaż sprawiała wrażenie osoby bardzo kruchej i wrażliwej, pobyt w więzieniu nie zniszczył jej, ale okazał się wybawieniem. Pozwolił jej na nowo zdefiniować samą siebie i zacząć wszystko od początku.

Drzwi do piekła to powieść o toksycznej miłości, winie i karze, o trudnej drodze odnajdywania samej siebie. Narratorką jest Daria, opisy jej pobytu w więzieniu przeplatają się ze wspomnieniami z przeszłości. Nie są jednak wyraźnie od siebie oddzielone, dlatego miejscami możemy na moment poczuć się zbici z tropu. Jeśli chodzi o kreację bohaterów, spodobała mi się postać jednej z więźniarek - Agaty. Wzbudzała we mnie sprzeczne emocje, ale dzięki temu nie pozostała niezauważona. Sylwetka głównej bohaterki została też dosyć ciekawie zarysowana, jednak nie mogę powiedzieć, że polubiłam Darię. Jej postępowanie i motywy działania były dla mnie kompletnie niezrozumiałe. Sama stworzyła nienormalny układ, jaki łączył ją z mężem, na własne życzenie tkwiła w toksycznym związku i pozwalała się ranić. Tłumaczy ją w jakimś stopniu trudne dzieciństwo, ale odniosłam wrażenie, że ta kobieta skrywa jakąś większą tajemnicę, że jest jakieś inne wyjaśnienie jej autodestrukcyjnego zachowania. W książce nie ma jednak o tym mowy. Jeśli chodzi o zakończenie, dla mnie okazało się rozczarowujące. Nurowska zdradza pod koniec książki, co było kroplą, która przelała czarę goryczy i popchnęła Darię do zabicia męża, ale niestety do mnie ten motyw jakoś nie przemawia. I chociaż powieść ma swoje mocne strony, to czuję się rozczarowana. Nie jest to historia, która na długo pozostanie w mojej głowie. Wprawdzie przeczytałam ją dosyć szybko, ale jest to raczej spowodowane małą objętością książki, niż jej porywającą fabułą. A może po prostu nie potrafię docenić piór autorki?


Moja ocena: 3,5/6

niedziela, 29 września 2013

Dziewczyny, których pożądał - Jonathan Nasaw


Jonathan Nasaw - amerykański pisarz, Dziewczyny, których pożądał to jego debiut literacki i pierwsza powieść z serii z agentem Penderem.

Podczas rutynowej kontroli drogowej zostaje zatrzymany niejaki Ulysses Christopher Maxwell. Okazuje się, że wiezie ze sobą zwłoki młodej kobiety o włosach w kolorze truskawkowy blond. Zszokowana policjantka nie ma nawet czasu, żeby zawiadomić posiłki, gdyż zostaje brutalnie zaatakowana przez kierowcę. Kobiecie jednak cudem udaje się ujść z życiem, a Maxwell trafia do więzienia.

Mężczyzna zostaje poddany badaniom psychiatrycznym, Opinię na temat jego zdrowia ma wydać doktor Irene Cogan, która dosyć szybko diagnozuje u niego dysocjacyjne zaburzenie osobowości, co oznacza, że umysł Maxwella wytworzył kilka odrębnych i całkowicie różniących się od siebie osobowości. Pozostaje tylko pytanie, które z tych alter ego jest odpowiedzialne za dokonanie zbrodni? Poszukując odpowiedzi doktor Cogan daje się wciągnąć w niebezpieczną grę, w której stawką jest jej własne życie. Kobieta może jednak liczyć na pomoc agenta FBI - Pendera, który od ponad jedenastu lat bezskutecznie próbuje schwytać mordercę truskawkowych blondynek, bo jak się okazuje ofiar było więcej.

Dziewczyny, których pożądał to świetnie napisany thriller, od którego ciężko się oderwać. Akcja, choć miejscami przewidywalna, jest wartka i trzymająca w napięciu. Dosyć mocno rozbudowany wątek psychologiczny idealnie łączy się z kryminalnym, tworząc logiczną całość. Autor wyczerpująco wyjaśnił wszystkie pojęcia z zakresu psychologii i psychiatrii, nie zanudzając przy tym czytelnika i nie przytłaczając go medyczną terminologią. Wykorzystał też swoją wiedzą przy kreacji głównego bohatera, który jest według mnie jedną z bardziej ciekawych postaci książkowych. Nie wiem na ile wiarygodny jest przypadek jego choroby, ale wszystko zostało nakreślone niezwykle autentycznie. Podczas czytania nieustannie zastanawiałam się, nad możliwościami ludzkiego umysłu, nad tym, gdzie jest granica między zdrowiem, a chorobą psychiczną. Do jakiego momentu jesteśmy odpowiedzialni za swoje czyny?

Książka z pewnością przypadnie do gustu miłośnikom thrillerów z mocno zarysowanym wątkiem psychologicznym. Gwarantuję moc wrażeń podczas lektury :)

Moja ocena: 5/6

wtorek, 24 września 2013

Statek śmierci - Yrsa Sigurđardóttir


Do tej pory udało mi się przeczytać dwie książki Yrsy Sigurđardóttir - Spójrz na mnie i Pamiętam cię. W obydwu przypadkach byłam pod ogromnym wrażeniem talentu autorki do tworzenia historii, od których trudno się oderwać. A jak było w przypadku jej najnowszej powieści?

Całość rozpoczyna się, gdy do portu w Reykjaviku dobija luksusowy jacht i z impetem uderza o nabrzeże. Wywołuje to zdumienie i niepokój wśród garstki osób czekających na pasażerów, ale prawdziwy strach ogarnia wszystkich chwilę później, gdy okazuje się, że na pokładzie nie ma nikogo. Statek dopłynął do brzegu zupełnie pusty, a siedem osób - w tym czteroosobowa rodzina i trzech członków załogi - dosłownie rozpłynęło się w powietrzu. Co najdziwniejsze, jacht na pierwszy rzut oka nie wydaje się być uszkodzony. Co zatem skłoniło pasażerów do opuszczenia pokładu? Może dryfują gdzieś po Atlantyku i czekają na pomoc? Co tak naprawdę wydarzyło się podczas rejsu? W znalezieniu odpowiedzi na te pytania niemały udział będzie miała prawniczka Thora, znana z poprzednich powieści Yrsy. Czy jednak uda jej się rozwikłać zagadkę statku widma?

Autorka miała bardzo ciekawy pomysł na fabułę. Już po pierwszym rozdziale zastanawiamy się, co też mogło przytrafić się bohaterom. Akcja toczy się dwutorowo. Obserwujemy wszystko, co dzieje się po wpłynięciu jachtu do portu, ale mamy też okazję poznać wydarzenia rozgrywające się podczas rejsu. Sigurđardóttir ma niesamowitą zdolność budowania napięcia i tworzenia niepokojącej atmosfery. Wydawać by się mogło, że Statek śmierci to kolejne godne uwagi dzieło w dorobku pisarki, ale… 

Pomimo licznych zalet bardzo się na tej pozycji zawiodłam. Yrsa przyzwyczaiła mnie już, że jej książki czyta się jednym tchem, a po każdym rozdziale ma się ochotę na więcej, tutaj niestety fabuła była dla mnie zbyt rozwlekła, a akcja nabrała tempa dopiero na samym końcu. Przez ponad połowę książki tak naprawdę niewiele się dzieje. Rozumiem, że autorka najpierw chciała zbudować odpowiednią atmosferę, sprawić, by czytelnik wsiąkną w klimat powieści, ale ja momentami dosłownie zasypiałam z nudów. Poza tym prawniczkę Thorę odebrałam jako „zbędny element”. Wydała mi się na siłę i zupełnie niepotrzebnie wpleciona w akację. Może gdyby to była pierwsza książka Yrsy, z jaką mam do czynienia, ocena byłaby wyższa, ale teraz, kiedy wiem na co stać tę pisarkę, czuję tylko rozczarowanie.

Moja ocena: 3,5/6

sobota, 21 września 2013

Powrót z wakacji i stos 5/2013


Jestem z powrotem :) Odpoczęłam, zregenerowałam siły i teraz wcale nie uśmiecha mi się wracać do codziennej rutyny. Szkoda, że wszystko, co dobre, tak szybko się kończy. Pozostaje odliczać dni do kolejnych wakacji. Korzystając z wolnego oczywiście musiałam zrobić rundkę po księgarniach i jak zwykle przyczepiło się do mnie małe co nieco :)



1. Fotografia cyfrowa od A do Z - Jerzy Fedak
2. Zamek z piasku, który runął - Stieg Larsson
3. Magiczne lata - Robert McCammon
4. Pyszne 25 - Anna Starmach
5. Pretty Little Liars 7. Bez serca - Sara Shepard
6. Pretty Little Liars 8. Pożądane - Sara Shepard
7. Lewa strona życia - Lisa Genova
8. Prosektorium - Olga Paluchowska-Święcka

Poniżej zdjęcia z urlopu. W tym roku udało mi się pojechać na takie prawdziwe wakacje. Byłam w Turcji, a przy okazji spędziłam jeden dzień na Rodos. Było gorąco, słonecznie, tak jak lubię :)







Pozdrawiam :)

środa, 4 września 2013

Wakacjowanie...


W końcu się doczekałam - od jutra zaczynam urlop :)))  Jedyne co planuję robić, to lenić się na całego. Od komputera raczej będę się trzymać z daleka, także zapowiada się cisza na blogu. Nadrobię barki, jak tylko skończy mi się to błogie lenistwo. Trzymajcie się cieplutko :)

sobota, 31 sierpnia 2013

Dziewczynka z majowymi kwiatkami - Karin Wahlberg


Karin Wahlberg - szwedzka pisarka, autorka serii kryminalnej z inspektorem Claessonem i jego życiową partnerką Veroniką Lundborg.

W pralni mieszczącej się w czynszowej kamienicy dochodzi do brutalnej napaści na straszą panią - Doris Västlund. Pobitą ofiarę leżącą w kałuży krwi znajduje sąsiadka. Niestety obrażenia są na tyle duże, że kobiety  nie udaje się uratować. Policja rozpoczyna śledztwo. Bardzo szybko wychodzi na jaw konflikt toczący się w kamienicy i związany z pralnią, jednak czy mógł być on powodem tak bestialskiego ataku? Na to pytanie próbuje znaleźć odpowiedź prowadząca dochodzenie Louise Jasinski i jej ludzie.

Podczas, gdy policja całą uwagę skupia na odnalezieniu mordercy starszej pani, zostaje zgłoszone zaginięcie jedenastoletniej Viktorii. Trop prowadzi do znanej nam już kamienicy, gdzie dziewczynka sprzedawała majowe kwiatki dokładnie w dniu napaści na Doris. Czy to możliwe, że zniknięcie Viktorii ma coś wspólnego z morderstwem w pralni? Może dziewczynka zobaczyła coś, czego nie powinna widzieć? Jak zakończy się śledztwo policji?

Dziewczynka z majowymi kwiatkami jest drugą częścią serii z inspektorem Claessonem. W moim przypadku jest to pierwsze spotkanie z twórczością Karin Wahlberg, ale nieznajomość pierwszej części w niczym mi nie przeszkadzała. Spokojnie można ten tytuł czytać jako zupełnie odrębną powieść. A że po kryminały zawsze chętnie sięgam, nie mogłam sobie odmówić. Szkoda, że spotkało mnie duże rozczarowanie.

Wydarzenia toczą się wokół morderstwa w pralni, zaginięcia Viktorii, a także wokół prywatnego życia policjantów, biorących udział w śledztwie. Fabuła wprawdzie wydaje się nawet ciekawa, ale miejscami autorka za bardzo skupia się na niepotrzebnych, moim zdaniem, szczegółach, które nic tak naprawdę nie wnoszą do całości. Akcja nie jest porywająca, powiedziałbym nawet, że chwilami wlecze się niemiłosiernie i powoduje znudzenie u czytelnika. W książce pojawia się bardzo dużo postaci, jak dla mnie aż za dużo, przy czym żadna nie jest wykreowana na tyle ciekawie, żeby wzbudzić moje zainteresowanie, sympatię, czy w ogóle jakiekolwiek uczucia. Autorka wprowadza także liczne wątki, ale żaden z nich nie przykuwa jakoś szczególnie uwagi. Niby pomysł nie był zły, ale gorzej z wykonaniem. Myślę, że autorka powinna jeszcze trochę popracować nad warsztatem, bo w jej przypadku ilość, niestety nie przekłada się na jakość. Nie uważam czasu spędzonego nad ta powieścią za całkowicie zmarnowany, bo ostatnie strony czytałam z zaciekawieniem, ale to za mało żeby sięgnąć po inne książki tej autorki.

Moja ocena: 3,5/6

wtorek, 27 sierpnia 2013

Nikt nie widział, nikt nie słyszał... - Małgorzata Warda


Małgorzata Warda - pisarka, malarka, rzeźbiarka, debiutowała w roku 2005 książką Dłonie.

Lena ma jedenaście lat kiedy jej młodsza siostra, Sara, wychodzi pobawić się na plac zabaw i znika bez śladu. Pomimo interwencji policji dziewczynki nie udaje się odnaleźć. Choć od tamtych wydarzeń minęło przeszło osiemnaście lat, a Lena jest już dorosłą kobietą, wciąż nie potrafi pogodzić się ze stratą ukochanej siostry.

Agnieszka mieszka we Francji i jest córką polskiej emigrantki. Jej relacje z matką nie układają się najlepiej, ale poza nią nie ma praktycznie nikogo. Coraz częściej zastanawia się nad tym, dlaczego nie ma żadnych krewnych i z jakich powodów jej matka zerwała całkowicie kontakty z rodziną. W końcu dziewczyna odkrywa zaskakująca prawdę o sobie samej.

Trzecią bohaterką jest Monika Litwin - ofiara psychopaty, który przez wiele lat trzymał ją w zamknięciu, zupełnie odizolowaną od świata zewnętrznego. Powrót do normalności będzie kosztował ją sporo wysiłku, zwłaszcza, że w pewnym sensie czuję się na zawsze związana ze swoim oprawcą.

Trzy, na pozór niezwiązane ze sobą historie, umiejętnie splecione w jedną całość. Zakończenie, którego wcale się nie spodziewałam i natrętna myśl, która przez cały czas plącze się gdzieś w głowie: co stało się z Sarą?

Warda napisała historię, która wciąga czytelnika już od pierwszej strony. Bardzo przypadł mi do gustu styl autorki. Mam wrażenie, że mogłaby napisać powieść, której fabuła „nie trzyma się kupy”, a pomimo tego delektowałabym się każdym zdaniem. Mocną stroną książki są też świetnie nakreślone portrety psychologiczne głównych bohaterek. Nie miałam problemu żeby wczuć się w ich losy, współczuć im i śledzić ich poczynania. Fabuła jest ciekawie skonstruowana i praktycznie do samego końca zastanawiamy się w jaki sposób ostatecznie wszystkie wątki się rozwiążą.

Warda porusza ciekawy i dosyć rzadko spotykany w literaturze temat, jakim są zaginięcia dzieci. Bardzo realnie oddaje dramat rodzin dotkniętych tych problemem i przez lata nie potrafiących pogodzić się ze stratą. Okazuje się, że złe wieści są lepsze niż ciągłe oczekiwanie na jakiekolwiek informacje. Niezamknięte sprawy z przeszłości sprawiają bowiem, że  trwamy w zawieszeniu i nie możemy ruszyć do przodu, żyć własnym życiem. Autorka porusza też kwestie związane z poszukiwaniem własnej tożsamości oraz syndromem sztokholmskim.

Nikt nie widział, nikt nie słyszał… to książka, która skłoniła mnie do zastanowienia się nad przewrotnością losu. Ile zależy od nas samych, a ile od przypadku, czy szczęścia? W jaki sposób jedna chwila może odmienić nasze życie? Jak uporać się ze stratą i demonami przeszłości? Warda nie daje gotowych rozwiązań, raczej pobudza do myślenia, a to się ceni.

Moja ocena: 4,5/6

Książka przeczytana w ramach wyzwania Polacy nie gęsi, czyli czytajmy polską literaturę oraz  Z literą w tle.

sobota, 17 sierpnia 2013

Dziewczyny atomowe - Denise Kiernan


Denise Kiernan - amerykańska pisarka i dziennikarka, publikowała m.in. w The New York Times i The Wall Street Journal.

Podczas II wojny światowej, dokładnie w roku 1942, na zlecenie rządu  Stanów Zjednoczonych rozpoczęto prace nad tajnym Projektem mającym na celu jak najszybsze zakończenie wojny. Na miejsce realizacji tego owianego tajemnicą przedsięwzięcia wybrano ziemie położone w stanie Tennessee. Mieszkańcy tych terenów zostali wysiedleni, a ich domy wyburzono. Na ich miejscu wybudowano zupełnie nowe miasto - Oak Ridge, do którego wkrótce zaczęły przyjeżdżać tysiące młodych mężczyzn i kobiet, wśród których znalazły się między innymi: Celia, Toni, Jane, Kattie, Virginia, Colleen, Dorothy, Helen i Rosmery - bohaterki książki.

Dziewczyny zdecydowały się pojechać w nieznane, do miasta, którego nawet nie było na mapie. Porzuciły swoje dotychczasowe życie, by podjąć pracę, która, jak im mówiono, przyczyni się do rychłego zakończenia wojny. Na miejscu otrzymały tylko niezbędne informacje potrzebne, do wykonywania powierzonych im obowiązków, żadna z nich jednak nie miała pojęcia nad czym tak naprawdę pracuje. Wszystko to, co widziały, słyszały lub robiły miały zachować dla siebie. Za rozmowy na temat tego wszystkiego, co dzieje się na terenie Oak Ridge, groziła utrata pracy i wyrzucenie z miasta.

„Oak Ridge było pod wieloma względami szczególnym eksperymentem socjologicznym, miejscem bez historii, którego nowi mieszkańcy czuli się pozbawieni korzeni i zarazem mocno z nim związani. Nowe miasto bez przeszłości, że stworzona naprędce społecznością. Dla niektórych oznaczało to całkiem nowy początek.”

W rzeczywistości głównym zadaniem zakładów leżących na terenie Oak Ridge było wzbogacenie uranu potrzebnego do budowy bomby atomowej. Jak wiemy z lekcji historii, ten tajny Projekt, w którym brało udział tysiące pracowników, począwszy od naukowców, aż po sprzątaczki doczekał się realizacji. Po kilku latach ciężkiej pracy udało się skonstruować bombę atomową, którą zrzucono na dwa japońskie miasta - Hiroszimę i Nagasaki, przyczyniając się tym samym do kapitulacji Japonii i przyspieszając zakończenie II wojny światowej.

Denise Kiernan podeszła do tematu bardzo profesjonalnie. Przez lata analizowała dokumenty i przeprowadzała wywiady z osobami, biorącymi udział w Projekcie. W rezultacie powstała książka, która wiernie oddaje całą prawdę o historii powstania bomby atomowej i jednocześnie ukazuje codzienne życie ludzi, biorących udział w jej konstrukcji.

W książce fragmenty opisujące codzienne życie w Oak Ridge przeplatają się z zagadnieniami z zakresu chemii i fizyki, dotyczącymi między innymi rozszczepienia atomu. Zdaję sobie sprawę z tego, że dla wielu osób naukowe pojęcia i opisy procesów mogą być nużące i niezrozumiałe, ale wydaje mi się, że bez nich książka byłaby niepełna. Na szczęście dla mnie te fragmenty okazały się łatwe w odbiorze, cieszę się też, że autorka wspomniała o tylu wybitnych postaciach ze świata nauki. Kiernan należy się też uznanie za to, że nie tylko skupiła się na samym Projekcie, ale też wspomniała o moralnych dylematach ludzi, którzy nad nim pracowali. Poruszyła również problem segregacji rasowej oraz eksperymentów przeprowadzanych na ludziach i polegających na wstrzykiwaniu plutonu do organizmu. Bardzo podoba mi się takie wszechstronne i rzetelne podejście do tematu.

Faktem niezaprzeczalnym jest, że wynalezienie broni atomowej na zawsze odmieniło oblicze świata. Za sprawą książki Denise Kiernan zdałam sobie sprawę, jaki wielki był to wysiłek finansowy, fizyczny i intelektualny. W efekcie wytężonej pracy wielu ludzi powstała bomba atomowa - jedno z największych osiągnięć nauki, a jednocześnie wynalazek niosący zagładę. W wyniku ataków na Hiroszimę i Nagasaki śmierć poniosło tysiące osób, kolejne tysiące zmarły na skutek choroby popromiennej. Nasuwa się pytanie, czy to wszystko było konieczne, a zaraz po nim kolejne: gdzie byłby teraz świat, gdyby to nie Stany Zjednoczone, a Niemcy jako pierwsze wynalazły tą potężną broń?

Dziewczyny atomowe to jedna z książek, które warto znać. To wspaniała lekcja historii w przyswajalnej formie. Polecam każdemu.

Moja ocena: 5/6

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Moje drzewko pomarańczowe - José Mauro de Vasconcelos


José Mauro de Vasconcelos - pisarz brazylijski. Studiował prawo, medycynę, filozofię oraz malarstwo. Autor książek opartych na motywach autobiograficznych, w których głównym bohaterem jest chłopiec o imieniu Zezé.

„Serce ludzkie musi być bardzo duże, żeby zmieścić wszystko to, co kochamy.”

Pięcioletni Zezé wychowuje się w ubogiej, wielodzietnej, brazylijskiej rodzinie. Jest bardzo inteligentnym i wrażliwym chłopcem. Jak każde dziecko w jego wieku jest ciekawy świata i szybko uczy się nowych rzeczy. Ma też niebywały talent do wpadania w tarapaty i robienia psot. Rodzina uważa go za diabelskie nasienie, ale w rzeczywistości Zezé ma złote serce i wcale nie jest zły. Jedyne czego pragnie to odrobina miłości i zainteresowania ze strony najbliższych. To, jakby się mogło zdawać, zwyczajne marzenie, nie jest jednak wcale takie łatwe do spełnienia. Poszukując ciepła i czułości, mały Zezé ucieka więc w świat własnej wyobraźni. Drzewko pomarańczowe staje się jego największym przyjacielem, powiernikiem wszystkich sekretów. Nasz bohater ma też wielkie szczęście poznać któregoś dnia Manuela Valadaresa, zwanego Portugalem. Ten obcy mężczyzna sprawi, że w smutnym życiu Zezé pojawi się odrobina słońca.

Moje drzewko pomarańczowe to piękna, choć jednocześnie bardzo smutna historia, która na długo pozostaje w pamięci. Jest to również opowieść o tym, jak ważna w życiu każdego dziecka jest miłość, troska, czy ciepłe słowo. Tego wszystkiego brakowało naszemu małemu bohaterowi. Nie zaznał on w rodzinnym domu ciepła, a rzadkie chwile, kiedy czuł się akceptowany i kochany, trwały bardzo krótko. Ojciec chłopca nie mógł przez dłuższy czas znaleźć pracy i ciężar utrzymania całej rodziny spoczywał na matce. Rodzina borykała się z ogromną nędzą i próbowała jakoś związać koniec z końcem. Ta trudna sytuacja powodowała rozdrażnienie i poczucie frustracji u rodziców Zezé, być może dlatego nie potrafili oni okazać synowi uczuć. To odrzucone, spragnione czułości dziecko ciągle poszukiwało choćby namiastki miłości w obcym świecie, który je otaczał. I najbardziej wzruszające było dla mnie to, w jaki sposób mały Zezé  potrafił cieszyć się z odrobiny poświęconej mu uwagi, miłych gestów, ciepłych słów.

Książka, choć niewielka objętościowo, niesie ze sobą duży ładunek emocjonalny. Narracja prowadzona z perspektywy głównego bohatera pozwala nam zajrzeć niemal w głąb jego duszy. Są chwile, kiedy uśmiechamy się czytając na jakie pomysły potrafił czasami wpaść Zezé. Są też chwile, kiedy zamieramy ze wzruszenia widząc ile w tym małym chłopcu dobroci, dziecięcej naiwności i pragnienia miłości. Myślę, że po Moje drzewko pomarańczowe powinien sięgnąć absolutnie każdy.

Moja ocena: 5/6

środa, 7 sierpnia 2013

Jesienna miłość - Nicholas Sparks


Landon Carter ma siedemnaście lat i chodzi do ostatniej klasy liceum. Stoi zatem u progu dorosłości i przed nim kilka ważnych decyzji, między innymi wybór uczelni. Jednak nie to zaprząta mu głowę. Wielkimi krokami zbliża się doroczny bal, a on wciąż nie ma partnerki. Niestety wszystkie potencjalne kandydatki idą już z kimś innym i Landon ostatecznie decyduje się zaprosić Jamie Sullivan, córkę pastora. Dziewczyna, choć uwielbiana przez wszystkich dorosłych mieszkańców miasteczka, przez rówieśników traktowana jest jak dziwadło. Może dlatego, że bardzo się od nich różni. Nigdy nie pojawia się na żadnych imprezach. Jest cicha, zawsze gotowa nieść pomoc potrzebującym, ma dla każdego miłe słowo i nie rozstaje się z Biblią. Jest zatem zupełnym przeciwieństwem Landona.

Znajomość tej dwójki nie kończy się na szkolnym balu. Początkowo, wyśmiewany przez kolegów Landon, stara się unikać Jamie, w końcu jednak dostrzega jej wyjątkowość i powoli się w niej zakochuje. Dziewczyna skrywa jednak pewien sekret, a gdy zdecyduje się o nim powiedzieć, już nic nie będzie takie samo…

Domyślam się, że fabułę tej książki zna prawie każdy. Nie znam chyba osoby, która nie oglądała Szkoły uczuć, którą nakręcono właśnie na podstawie Jesiennej miłości. Sama obejrzałam ten film z tysiąc razy i za każdym razem bardzo mnie wzruszał. To było jednak dobrych kilka lat temu i teraz podejrzewam, że nie byłabym już pod tak dużym wrażeniem, bo nie przepadam za ckliwymi historyjkami. Może dlatego książka Sparksa nie zauroczyła mnie tak jak innych czytelników?

Przede wszystkim zarzucam jej schematyczność i naiwność. Nie dostrzegam też żadnego przesłania. Autor z pewnością chciał podkreślić, że warto cieszyć się każdym dniem, nie tracić wiary w Boga i ludzi i czerpać przyjemność z każdej najdrobniejsze rzeczy, ale ja jakoś nie potrafię dopatrzeć się w tym wszystkim głębszego sensu. Poza tym bardzo drażniła mnie główna bohaterka. Zawsze z uśmiechem nadstawiała drugi policzek i wszystko było dla niej „Bożym zamysłem”. Spokojna, uczynna i miała aż do znudzenia. A ja zdecydowanie wolę postacie z charakterem niż takie świątobliwe dziewczątka. 

Jesienna miłość ma też swoje zalety. Autor posługuje się bardzo przystępnym językiem, a niewielka objętość książki sprawie, że nie wiemy nawet kiedy przewracamy ostatnia stronę. Znajdą się też na pewno tacy, którym łezka zakręci się w oku na sam koniec :) Ja przez sentyment do filmu daję czwórkę, ale jest to trochę naciągana ocena.

Moja ocena: 4/6

środa, 31 lipca 2013

Klątwa tygrysa - Colleen Houck


Colleen Houck - Klątwa tygrysa to jej debiutancka powieść, dla której początkowo nie znalazła wydawcy, opublikowała ją więc za własne pieniądze. Nieoczekiwanie książka podbiła serca czytelników i zdobyła listy bestsellerów, wzbudzając zainteresowanie wydawców i producentów filmowych.

Główna bohaterka, Kelsey Hayes, ma prawie osiemnaście lat i poszukuje jakiejś dorywczej pracy na wakacje. W taki oto sposób trafia do cyrku. Do jej obowiązków należy sprzedaż biletów, sprzątanie po występach, a także karmienie białego tygrysa Dhirena. Kelsey od samego początku jest zafascynowana tym dzikim zwierzęciem i czuje z nim jakąś niewytłumaczalną więź. Skrycie marzy też o wolności dla niego.

Szczęśliwym trafem do cyrku przybywa bogaty obcokrajowiec, który chce kupić Dhirena i zabrać go do rezerwatu tygrysów w Indiach. Widząc zaangażowanie Kelsey w opiekę nad zwierzęciem, składa jej niecodzienną ofertę - proponuje dziewczynie by towarzyszyła tygrysowi podczas podróży, na co ta, po krótkim namyśle, się zgadza. Nie podejrzewa nawet, że po przybyciu na miejsce wkroczy do świata, o którego istnieniu nie miała do tej pory pojęcia…

Klątwa tygrysa to powieść, która zbiera skrajnie różne recenzje. Jedni się nią zachwycają, inny z kolei krytykują i ja niestety pod tą krytyką również się podpisuję. Akcja powieści rozgrywa się głównie w Indiach i liczyłam na obrazowe i barwne opisy przyrody, ukazujące bogactwo tamtejszych krajobrazów, tymczasem język, jakim posługuje się autorka z pewnością nie można nazwać plastycznym. Wiele do życzenia pozostawia też kreacja bohaterów. Są schematyczni, pozbawieni osobowości, a na dodatek irytujący. Dialogi w większości okazały się nienaturalne. Językowo ta książka wypada bardzo słabo i nawet taki laik jak ja jest w stanie to zauważyć. Nic w tym jednak dziwnego, skoro autorka serwuje nam zdania w stylu: „(…) poczułam, że coś mnie do niego przyciąga. Jest taki… atrakcyjny, czarujący, magnetyczny, fascynujący… zniewalający.” 

Pomimo wszystko sama fabuła powieści wydała mi się ciekawa. Miejscami akcja była na tyle wciągająca, że nie chciałam przerywać czytania. I jeśli tylko udało mi się przymknąć oko na słabe punkty i niedociągnięcia, byłam w stanie docenić wyobraźnię autorki. Trzeba przyznać, że Houck miała niezły pomysł, szkoda tylko, że z wykonaniem poszło jej gorzej. A może po prostu jestem za stara na takie książki :)

Moja ocena: 3,5/6

poniedziałek, 22 lipca 2013

Tysiąc wspaniałych słońc - Khaled Hosseini


Khaled Hossein i- afgański pisarz, zadebiutował w 2003 roku powieścią Chłopiec z latawcem, która przyniosła mu międzynarodową sławę i została zekranizowana.

Dwie kobiety i dwie różne historie, które w którymś momencie splatają się ze sobą, tworząc niezwykle poruszającą opowieść o przyjaźni, miłości, nadziei i poświęceniu.

Mariam - dziecko z nieprawego łoża, owoc romansu bogatego biznesmena i gosposi. Dzieciństwo spędza w ubogiej chatce na obrzeżach Heratu. W wieku piętnastu lat zostaje zmuszona do małżeństwa z trzydzieści lat od niej starszym Raszidem, szewcem z Kabulu.

Lajla - dorasta w Kabulu, ma kochających rodziców i wiernego przyjaciela Tarigha. Jest zdolna, ambitna, chce zdobyć wykształcenie. Cały jej świat przewraca się do góry nogami, kiedy w wyniku wybuchu bomby traci rodziców. Nie może liczyć na nikogo, nawet na Tarigha, który już wcześniej był zmuszony opuścić miasto. Trafia wtedy do domu Mariam i Raszida, którzy opiekują się nią w tym bolesnym dla niej czasie. Wkrótce potem Raszid poślubia Lajlę, licząc na to, że młoda żona da mu upragnionego syna.

Dla obydwu kobiet życie pod jednym dachem okazuje się trudne. Starają się nie wchodzić sobie w drogę, ale czuć między nimi wrogą niechęć. Brutalny mąż i okrutna rzeczywistość sprawiają jednak, że powoli między Mariam i Lajlą rodzi się ogromna przyjaźń, która pozwoli im przetrwać najtrudniejsze czasy.

Tysiąc wspaniałych słońc to pięknie napisana powieść o kobiecej przyjaźni, wielkiej miłości i oddaniu, a wszystko to rozgrywa się na tle dramatycznej historii Afganistanu. Hosseini ukazał nam świat, o którego istnieniu wiele z nas nie zdaje sobie sprawy. W kraju targanym konfliktami zbrojnymi, gdzie różne ugrupowania prowadzą krwawą walkę o władzę, kobiety nie mają żadnych praw. Nie mogą się uczyć, pracować, a nawet wyjść z domu bez mężczyzny, który by im towarzyszył. Ten wstrząsający obraz zmusza nas do zastanowienia się nad prawami rządzącymi tym światem, pozwala też docenić szeroko pojęta wolność, która wydaje się nam taka oczywista. I chociaż w życiu głównych bohaterek nie brakuje smutnych, tragicznych i bolesnych wydarzeń, to zakończenie powieści niesie nadzieję. Pozwala wierzyć, że jeszcze przyjdą lepsze czasy, że poświęcenie jest coś warte, a w tym okrutnym świecie można, pomimo wszystko, znaleźć prawdziwą miłość i przyjaźń.

Jeśli jeszcze nie czytaliście tej powieści, koniecznie nadróbcie braki. Gwarantuję, że na długo zapadnie Wam w pamięci. Ja tymczasem już rozglądam się za debiutancką książką tego pisarza i mam nadzieję, że zrobi na mnie tak dobre wrażenie, jak Tysiąc wspaniałych słońc.

Moja ocena: 5,5/6

piątek, 19 lipca 2013

Pretty Little Liars 6. Zabójcze - Sara Shepard


Spencer, podczas imprezy charytatywnej odbywającej się u niej w domu, dostaje tajemniczego smsa z prośbą o spotkanie  w lesie. Kiedy dociera na miejsce z przerażeniem odkrywa, że na polanie znajdują się zwłoki… Po kilku minutach na miejscu zjawiają się Aria, Hanna i Emily. Na tym kończy się piąta część Pretty Little Liars i właśnie te wydarzenie rozpoczynają tom szósty.

Dziewczyny biegną do domu Spencer po inspektora Wildena, jednak kiedy docierają na polanę i chcą pokazać mu swoje makabryczne odkrycie, okazuje się, że zwłoki zniknęły. Policja przeczesuje teren, ale nie trafia na żaden ślad,  przez co wiarygodność dziewczyn zostaje mocno nadszarpnięta. To jednak tylko jeden z wielu problemów z jakimi muszą się zmagać nasze bohaterki.

Zabójcze, podobnie zresztą jak poprzednie części, czyta się niesamowicie szybko. Autorka nadaj potrafi tak poprowadzić akcję, żeby zaciekawić czytelnika. Mnie szczególnie interesował wątek dotyczący Spencer, rozpoczęty w poprzedniej części. Stanęła ona przed niełatwym zadaniem odkrycia prawdy o własnej rodzinie i o sobie samej. W życiu pozostałych przyjaciółek też dużo się dzieje. Aria wyprowadza się do ojca, Hanna nadal toczy wojnę z Kate, a Emily umawia się z pewnym przystojniakiem. Najlepsze jednak Shepard zostawiła na koniec. Spodziewałam się różnych rzeczy, ale na pewno nie tego. Ostatnie zdanie baaardzo mnie zaskoczyło. Teraz mam ochotę jak najszybciej przeczytać kolejną część :)

Recenzje poprzednich części znajdziecie tutaj: